1. Papierówkę poznałam przypadkiem. Parę tygodni temu gościł w Poznaniu mój znajomy Włoch i jego pobyt zbiegł się z Festiwalem Kulinarnym „Uczta Zmysłów”, podczas którego wiele poznańskich knajpek i restauracji oferowało bardzo ciekawe zestawy na słodko i na słono w cenach od 10 do 15 zł. Tym sposobem natknęłam się na ofertę Papierówki (zlokalizowanej na ulicy Zielonej) i postanowiłam do niej zajrzeć ze znajomymi. Spodobał mi się nastrój i wystrój, ciepły ale nie nachalny, uśmiechy i taki miły luz obsługi, widok kuchni, w której krzątają się panowie kucharze (a nawet ich pytanie po posiłku, czy jesteśmy zadowoleni). Spodobała mi się mieszanka języków, które w knajpce usłyszałam i menu pisane na szarym papierze i codziennie nieco inne, nieco eksperymentalne, oryginalne, smaczne i kolorowe. Za egzotyczną kombinacją smaków na talerzu kryje się niestety już nieco wyśrubowany cennik i bardzo umiarkowane (wiekościowo) porcje. Za to raz na jakiś czas miejsce jest z pewnością warte wypróbowania, choć może nie do końca uda się tu zaspokoić głód (no chyba że zechcemy wydać nieco więcej niż zazwyczaj). Ale na Walentynki miejsce się spisało! Na stole stały karafki z wodą i owocami, wazony pięknych kwiatów i darmowa lampka wybranego wina. Miejsce to kołysze spokojem i przytulnością.
2. Poema Cafe – tu już wkrada się (nomen omen) poezja, nieco czaru dawnych lat i koronkowe obrusy na starych meblach. Poema Cafe znałam już całkiem dobrze przed wyjazdem z Poznania, wtedy mieściła się na Wodnej i czarowała klimatem, książkami na półkach i wieczorkami poezji i jedynym w swoim rodzaju ogródkiem, w którym niejeden raz omawiałam wzniosłe tematy językowe ze znajmoymi :D.
W międzyczasie (czyli moim nieczasie w Poznaniu) Poema Cafe przeniosła się na Wildę, do uroczej willi na Langiewicza, czyli 5 minut od mojego obecnego miejsca zamieszkania, co bardzo mnie ucieszyło. Jej program jest równie albo nawet bardziej bogaty niż kiedyś, oferuje spotkania nie tylko literackie, ale również muzyczne, taneczne, kabaretowe, teatralne. Cały czas można tam spotkać pieska pani właścicielki wesoło krzątającego się wśród gości, a z głośników sączy się leniwie piękny głos Norah Jones i przywołujące tyle wspomnień nagrania Marka Grechuty. Do Poema Cafe warto zajrzeć, żeby się wyciszyć i chłonąć inspiracje.
3. Ptapty – zupełnie nie wiedziałam nic o takim nowym tworze na kulturalnej mapie Poznania, dopóki moja siostra nie zakupiła tam raz biletów na kameralny koncert (ze względu na wielkość miejsca większość koncertów musi być kameralna) i zachęciła, żebyśmy wybrały się tam na podwójną walentynkową randkę. Ceny biletów wydają się być na każdą kieszeń, a i wachlarz muzyczny jest na tyle szeroki, że każdy powinien znaleźć w nim coś dla siebie. Gdy radośnie oznajmiłam rodzicom mojego chłopaka, gdzie wybieramy się na Walentynki, jego tata zwrócił mi uwagę, że nazwa Ptapty nie jest aż tak niedorzeczna, ja mi się wydawało i że jest to słowo istniejące w słowniku gwary poznańskiej (o ja, ignorantka!) oznaczające muchy, a mieć ptapty to mieć nierówno pod sufitem! Sufit w Ptaptach jest raczej równy, ale rzeczywiście wystrój jest dość oryginalny. Do tego dochodzi ciekawa miejscówka, z boku Teatru Polskiego, cieszący oko i podniebienie wybór piwa i bogaty program, pozwalający prawie codziennie upolować ciekawy koncert! „Tu się dzieje” piszą internauci… i mają rację.