Z mojej strony była to rozlana kawa. Dwa razy. Najpierw, gdy kawiarka, postawiona na nowej kuchence w nowo wymalowanej na biało kuchni, po tym, jak woda w niej zaczęła bulgotać, przewróciła się, spektakularnie obryzgując ściany, szafki, przestrzenie międzykafelkowe i nawet podłogę na korytarzu. Dla mnie rozpacz, tym bardziej że mieszkam tu od tygodnia i bardzo mi zależy, żeby kuchnia była jednak biała a nie żółta w cętki. Wypadek ten oczywiście spowodował cały natłok oskarżeń, które wydały mi się nadzwyczaj zasadne, a celem stała się osoba usytuowana najbliżej w pomieszczeniu, czyli mój chłopak. W tym momencie wszystkie moje życiowe pomyłki i porażki to była jego wina i święcie w to wierzyłam w cichości marsa na czole, co przeszło mi po pół godzinie, gdy udało się doszorować niektóre miejsca w kuchni do względnego odcienia bieli. Kawę rozlałam raz jeszcze, tym razem przy stole, gdzie wygodnie mościłam się z książką. Obyło się już bez mentalnych oskarżeń, że to wszystko przez niego.
On za to był milczący cały dzień, mój antywalentynkowy Grinch, postanowił więc udać się na samotny spacer nad Wartę. Ogólnie aktywność fizyczna zawsze poprawia mu humor, tym razem prawie by to się udało, gdyby nie zatrzymała go policja. Dwóch oficerów ‘zaprosiło’ mojego chłopaka (spacerującego chodnikiem w centrum miasta!) do wejścia do policyjnego samochodu, gdzie przeprowadzili kontrolę osobistą. A że w kieszeniach miał tylko zmaltretowaną chusteczkę higieniczną, pozwolili mu odejść. Ponoć kontrola osobista wskazana jest wyłącznie wtedy, gdy występuje uzasadnione podejrzenie, że zaszło przestępstwo. Czyżby domyślili się, że chciał dokonać zamachu na walentynkowego Amora?
I tak 14 lutego 2015 przeszedł do historii.
Dziś jest niedziela, dzień później, wstaliśmy w dobrych nastrojach, słońce zapowiada piękny dzień.