Na przykład: dobrą książką, o której możemy podyskutować, wykwintną kolacją, na którą wybieramy się razem czy wspólnym wyjazdem podarowanym mu przez znajomych na okrągłe urodziny.
Czy do Złotego Snu w Złotnikach Lubańskich wybralibyśmy się sami? Zapewne nie. Bo po pierwsze nie mam pojęcia, jak inaczej byśmy o nim usłyszeli, gdyby nie upominkowy Groupon. Po drugie, dojazd na miejsce możliwy jest tylko samochodem, więc z braku takowego szukalibyśmy lokalizacji w zasięgu stacji kolejowej. No i w końcu hotel brzmiałby dla nas zbyt luksusowo. Szukalibyśmy agroturystyki, pokojów prywatnych czy hostelu.
A tu niespodzianka - udało nam się załapać na październikowy weekend z wyżywieniem nad malowniczym Zalewem Złotnickim na rzece Kwisie.
Z Poznania do kurortu można dojechać w 4 godziny (lub krócej, jak się domyślam się). My (powiedzmy) chcieliśmy ponapawać się jesiennymi widokami.
I co przede wszystkim zapadło mi w pamięć? Cudowne miasteczka Dolnego Śląska. Te mniejsze i te większe, z oryginalnymi budynkami, starymi zamkami, kościołami i kamienicami, z kamiennymi murami biegnącymi przez środek miasta. Do tego soczysta natura, pola, wzgórza, rzeczki, i konie, i krowy pasące się od rana do wieczora na zielonych (czy lekko pożółkłych) polanach.
Nasz hotel przywitał nas żółto-czerwono-zielonym malowniczym krajobrazem, rześkim powietrzem i pięknym widokiem na las i zalew. Szlaki piesze i rowerowe dość mocno namąciły nam w głowach (a to się urywały, by po kilometrze i drugim brzegu rzeki pojawić się na nowo) i w nogach, ale za to oczy nakarmiliśmy do woli okolicą. Zajrzeliśmy wieczorem do nieco zbyt spokojnego jak na nasze standardy Świeradowa-Zdroju (niezwykle zadbane miasto pełne statecznych pięknych hoteli i pensjonatów). Sobotę przeznaczyliśmy na Szklarską Porębę. Dość utartyrmi ścieżkami dotarliśmy na Szrenicę i Łabski Szczyt, po drodze zaliczając pogawędkę z 60-letnimi miłośnikami górskich szlaków (i jak się okazało - nocnych igraszek) oraz pobijając rekord prędkości w schodzeniu ze szczytu do centrum Szklarskiej.
Niedziela to już krótka wyprawa rowerowa i tajemniczy Zamek Czocha, znana sceneria niejednego filmu czy serialu, który mnie zachwycił komnatami i tajnymi (choć może nie do końca) przejściami i architekturą, a Bartka widokiem z wieży ...i salami tortur (!).
Krótko mówiąc - taki weekend to złota polska jesień w rozkwicie.
A jeśli macie chęć przekonać się na własne oczy, jaką barwą mieni się dolnośląski krajobraz, jakie dzikie zwierzęta spotkaliśmy na szlaku i gdzie udało nam się dotrzeć, zapraszam na małą wizualizację.