Kasia jest poznańską blogerką, która od paru lat fascynuje się życiem, w którym nie generuje się śmieci. Jak czytam w internecie, życie zero waste to po prostu życie w zgodzie z naturą i sposób na uratowanie świata. I chyba coś w tym jest, choć często staramy się nie widzieć niczego poza górą śmieci w naszym domowym koszu, który na szczęście znika nam z oczu, jak tylko wyniesiemy go do osiedlowego śmietnika. Ale stamtąd, niestety, nasz śmieci już tak łatwo się nie ulatniają...
Byliśmy z Bartkiem na spotkaniu autorskim z Kasią w Składzie Kulturalnym na poznańskich Jeżycach, a później książka trafiła do moich rąk jak wymarzony prezent imieninowy.
Nie chcę dziś książki streszczać, a skupić się przede wszystkim na 5 zasadach promowanych przez Kasię (a zapoczątkowanych przez prekursorkę zerowastowiczów Beę Johnson), kolejno zastanowić się nad tym, co już w moim życiu mogę nazwać zbliżaniem się do zero waste, a co planuję wprowadzić i zmienić w najbliższym czasie. W ten sposób chcę wzmonić w sobie dobre praktyki i jednocześnie zobowiązać się do zrobienia czegoś więcej.
Zacznę od przywołania 5 podstawowych zasad ruchu Zero Waste, czyli:
Refuse Odmawiaj
Reduce Ograniczaj
Reuse Użyj ponownie
Recycle Przetwarzaj
Rot Kompostuj
Wystarczy żyć wg tych reguł. Wydaje się proste, prawda?
A jednak, życie według tych 5 zasad wcale nie jest takie oczywiste, a przynajmniej przychodzi dopiero z czasem i wymaga wielu przemyśleń i wewnętrznego przekonania, że tak trzeba. Przydaje się samozaparcie, ja jeszcze nad nim cały czas pracuję.
Dzięki książce Kasi przemyślałam, co dotychczas udało mi się w życiu wypracować zgodnie z zasadami zero waste, a co mogłabym poprawić w najbiższej przyszłości:
- Segregujemy śmieci, choć nie jest to żadne osiągnięcie wewnętrznej dyscypliny, a po prostu rzeczywistość kraju, w którym żyjemy... i bardzo dobrze :). Dodatkowo byłabym za wprowadzeniem segregowania odpadów organicznych (w Mediolanie segreguje się odpady organiczne pod nazwą "umido" - wilgotne), a już zdarzyło nam się wyciągnąć ze skrzynki pocztowej ulotkę, w której mieszkańcy naszego osiedla nawoływali do wyrażenie dezaprobaty wobec planowanych zmian dotyczących wprowadzenia dodatkowego kubła na odpady właśnie organiczne. Nie poparliśmy protestu.
- W kuchni i łazience stosuję kwasek cytrynowy i sodę do czyszczenia powierzchni. Sprawdzają się idealnie (choć jeszcze mam na półce sklepowy płyn do mycia okien i jakieś dodatkowe mleczko do toalet, tu musiałabym przemyśleć bardziej naturalne zamienniki).
- Stosuję ściereczki w kuchni wielokrotnego użycia i piorę je kilkakrotnie, praktycznie do ich całkowitego zniszczenia
- Robimy duże zakupy spożywcze raz na tydzień, a planuję je dokładnie na całe siedem dni z góry. Układam sobie plan obiadów i posiłków z listą składników, w aplikacji Listonic zapisujemy oboje rzeczy, które będą nam niezbędnę i następnie robimy zakupy. W ten sposób udaje nam się nie kupować zbyt wielu rzeczy lub takich pod wpływem chwili, a lodówkę pod koniec tygodnia czyścimy praktycznie do zera, jedzenie się nie marnuje, a my mamy poczucie dobrze zagosporadowanych wydatków.
- Pijemy wodę z kranu. Gdy wyjeżdżamy na wycieczkę, idziemy na siłownię, zawsze zabieramy bidon/pojemnik z wodą z kranu. W domu na stole do obiadu też stawiamy dzbanek kranówki, czasem z dodatkiem cytryny. (Już w zeszłym roku, gdy odwiedziła nas nasza szefowa mediolańska, zachwyciła się wielką reklamą Aquanetu na jednej z jeżyckich kamienic, zachęcającą do picia wody z kranu :D)!
- Od jakiegoś czasu, z inspiracji naszej szefowej z organizacji w Mediolanie i przyjaciółki z Wrocławia, stosujemy orzechy piorące zamiast proszku/płynu do prania, czasem do białego prania dodajemy sodę, a by pranie ładnie pachniało stosujemy olejek cynamonowy i nie dość, że jest to bardziej ekologiczne, to zdecydowanie dużo bardziej ekonomiczne.
- Staramy się naprawiać zepsute rzeczy w domu. Zaszywać, cerować, podklejać, zanosić do pani krawcowej. Czasem jednak rzeczy zwyczajnie wyrzucamy, a można by jeszcze przemyśleć nieco lepiej, co można by jednak z nimi zrobić. No i fajnie byłoby nauczyć się nieco lepiej szyć. Być może jest to dobry pomysł na kolejne wyzwanie edukacyjne :)
- Na co dzień na zakupy nosimy płócienne torby do sklepu. Gdy o takiej zapomnę, staram się pakować kupione produkty do torebki lub po prostu brać je do ręki. Od dzieciństwa widziałam, jak mój tata chodził do sklepu spożywczego z nieodłącznym wiklinowym koszem, teraz zawsze wozi w samochodzie duże torby na zakupy wielkokrotnego użycia. Podobnie w Mediolanie, organizacja, w której pracowałam, szyła torby na zakupy ze zniszczonych parasoli znalezionych w ulicznych kubłach lub zostawionych na ulicach, super sprawa!
- Oddajemy stare ubrania, książki, biżuterię czy akcesoria do poznańskich giveboxów, nam najbliżej jest podskoczyć do giveboxa w parku Kasprowicza (przy Arenie), inny znajduje się m. in. na Jeżycach przy centrum Amarant. Czasem wymieniam się ubraniami (lub książkami - takie wymiany zorganizowałam kiedyś w jednej z wildeckich kawiarni i w pracy :)) za znajomymi, zostawiam je przy zamykanym śmietniku na osiedlu, skąd znikają w parę minut lub oddaję je za symboliczną walutę (czekoladę lub owoce) na facebookowej grupie sąsiedzkiej (np. jeżyckiej).
Lektura książki Kasi pokazała mi, jak jednak ciągle mało robię i nad czym powinnam jeszcze bardziej się zastanowić w krótszej i dłuższej perspektywnie czasu.
Na najbliższe miesiące zaplanowałam sobie:
- Przemyślenie zapisania się do poznańskiej kooperatywy spożywczej (do czego zachęcali nas już nasi przyjaciele w Mediolanie, którzy z takiej grupy dzielnicowej korzystali).
- Odwiedzić sklep BIOrę w Poznaniu (gdzie można robić zdrowe i bezodpadowe zakupy) i poszukać innych sklepów i miejscówek zero waste w okolicy.
- Nauczyć się trzymania po 1 torbie płóciennej w torebce i plecaku (aby więcej już nie dać się zaskoczyć niemiłą niespodzianką, że chcę zrobić zakupy i nie mam innej opcji niż zabranie ze sklepu plastikowej jednorazówki).
- Zacząć stosować oleje naturalne zamiast kremów/balsamów do ciała, powoli przekonuję się do olejku ze słodkich migdałów :)
- Przemyślenie zakupu kubeczka menstruacynego (do którego namawiała mnie już mocno moja szefowa z Włoch, być może czas wziąć sobie jej porady do serca :))
Na przyszłość szykują mi sie dwa duże problemy do rozgryzienia:
- Czy założyć sobie kompostownik w domu? I jak go ogarnąć? Co począć, gdy przyjdzie do jego opróżniania? Nie mamy samochodu i na razie nie planujemy jego kupna, czy bez samochodu i dużego kompostownika w okolicy jest sens i możliwość zakładania wlasnego małego kompostownika w mieszkaniu w bloku?
- Jak ogarnąć zakupy w duchu zero waste (które robimy raz w tygodniu, z dowozem z supermarketu, co prawa z organiczoną liczbą plastkowych foliówek, ale zawsze nie bardzo ‘zerowastowym” podejściem) skoro, po raz kolejny wspomnę, nie mamy samochodu? Czy dojazd tramwajem/autobusem do sklepu i powrót z ciężkimi torbami byłby zmianą na lepsze?
Z takimi postanowieniami i przemyśleniami pozostaję sama na długie jesienne wieczory, a Was gorąco zachęcam do zajrzenia do książki Kasi Wągrowskiej Życie Zero Waste. Żyj bez śmieci i żyj lepiej i podzieleniem się ze mną Waszymi pomysłami na lepsze bezodpadowe życie :).