Przekonałam się o tym nieraz. A z czasem nabrałam pewności.
Choć może po prostu wystarczy ufać, że dobrzy ludzie są wszędzie wokół nas i takie nastawienie ich przyciąga?
Po studiach pracowałam w gimnazjum dla dziewcząt sprawiających kłopoty wychowawcze w Poznaniu ... i było to wyzwanie. Ja - świeżynka w nauczaniu - stanęłam nagle naprzeciw klas dziewczyn, które nie ufały mi, patrzyły z dużą rezerwą, a z czasem okazały się świetnymi (choć często trudnymi) partnerkami w codziennych lekcjach. Niektóre razem śpiewane piosenki, żarty, momenty pamiętam do dziś i do dziś mnie wzruszają. W tej samej szkole otoczyli mnie opieką nauczyciele, z którymi pracowałam. Fantastyczna pani Krysia, która ze swoim spokojem, doświadczeniem i życzliwością umiała zjednać sobie najbardziej wojowniczą uczennicę czy zdenerwowanego rodzica. Wspólne rady nauczycielskie w pięknie przygotowanej sali konferencyjnej jednoczyły ludzi, którzy chcieli po prostu czynić dobro (jakkolwiek górnolotnie by to nie brzmiało) i to naprawdę mnie urzekało. Cztery lata, które spędziłam w gimnazjum, bardzo wiele mnie nauczyły, przede wszystkim współpracy i chęci bycia z innymi i dla innych.
Potem wyprawa do Włoch. Sama w wielkim Mediolanie już pierwszego dnia wiedziałam, że trafiłam dobrze, a po dwóch tygodniach byłam przekonana, że zyskałam nową międzynarodową rodzinę, która chciała mnie wysłuchać, dopomóc, chciała mnie poznać. Nie chcę wydawać się naiwna, ale taka wiara w to, że ludzie wokół nas chcą się dzielić, chcą być dobrzy, mają zasoby czasu i energii i będą, gdy będziemy ich potrzebować, bardzo pomaga. Gdy nie wiedziałam, gdzie pomieszkać przez parę miesięcy, swoje mieszkanie udostępniła mi koleżanka. Gdy szukałam żelazka, poduszek, a byłam bez grosza przy duszy, z odsieczą przyszła mi moja szefowa. Gdy zastanawiałam się co dalej, moi koledzy i znajomi słuchali mnie, rozmawiali i wspierali moje decyzje. Nigdy nie czułam się osobą mało wartościową czy niezbyt mile widzianą. I doświadczenie dobra od innych napędzało mnie, uskrzydlało, otwierało na nowe znajomości.
I w końcu przyszedł czas na Kraków. Nowe miasto, nowe wyzwania. I jeszcze zanim się tu przeprowadziłam, to już dobra ludzka nić porozumienia prowadziła mnie przez meandry poszukiwania mieszkania, noclegów podczas rozmów wstępnych, organizacji przeprowadzki. Czasami czułam, że wszyscy robią coś dla mnie, zanim nawet poproszę, i to było takie inspirujące. A w pracy, która mnie przecież na początku przerażała, okazało się, że mam wokół tak zwyczajnie dobrych, ciepłych ludzi, którzy, gdy widzą moją zmęczoną twarz, pytają, w czym mi pomóc i martwią się, gdy choruję. A gdy półka zespuła mi się w mieszkaniu (zamiast paniki, co teraz, do kogo dzwonić, skoro nie znam tu żadnych majstrów!), ze spokojem zapytałam nowych przyjaciół i oni rozwiązali problem. Sąsiad, którego znam ledwo na dzień dobry, bez problemu poświęcił swój czas na znalezienie odpowiednich narzędzi.
Czasem pytam sama siebie, czym sobie na to wszystko zasłużyłam… Moja rodzina, moi przyjaciele z Poznania, Wrocławia, Krakowa, Włoch, z tak wielu miejsc...
Mówią - człowiek człowiekowi wilkiem.
Dla mnie - człowiek człowiekowi człowiekiem :).