Dopiero miesiąc w nowej pracy, a tu już urlopik zaczął mi chodzić po głowie.
Chciałam go połączyć z kameralnym świętowaniem trzydziestki mojego chłopaka (jeszcze troszkę czasu zostało…) i spędzić weekend nad wodą, to była myśl przewodnia.
Jak woda, to jezioro (bo Bartek uwielbia sporty, w tym sporty wodne), a jak jezioro, to czemu nie największe w Wielkopolsce, czyli Jezioro Powidzkie.
A że jak już wpadnę na jakiś pomysł, długo nie czekam z jego realizacją (raz odłożony na później rzadko kiedy udaje się urzeczywistnić), zaczęłam od poszukiwania lokum i wynajmu sprzętu windsurfowego.
Szczęście i internet podsunęły mi ciekawe rozwiązania.
Najpierw udało mi się zarezerwować nocleg U Małgosi, strona internetowa może nie robi szału, ale recenzje klientów były bardzo dobre i my się do nich przychylamy. Atmosfera bardzo wyluzowana i rodzinna, gospodarze sympatyczni, serwujący pyszną domową kuchnię (piątkowa rybka palce lizać czy choćby truskawki w syropie z prawdziwą bitą śmietaną…), przed domem kilka miejsc do grillowania i opalania, własne boisko do gry w siatkówkę i stół do ping-ponga, a najbliższa plaża jakieś 100-200 metrów od podwórka. W bonusie można było wypożyczać za darmo rower wodny i łódkę (co skrzętnie wykorzystaliśmy w piątkowy wieczór przy blasku pomarańczowego księżyca…i niemiłosiernym jazgocie ptaków).
Do plaży głównej trzeba było przejść jakiś kilometr, ale tam właśnie usytuowana była szkoła windsurfingu i wypożyczalnia everB. Ceny lepsze niż w Kiekrzu (gdzie wynajem deski i żagla to kwota 40-45 zł na godzinę), w Powidzu godzina kosztuje 30 zł. Wypożyczenie deski do SUPa (standup paddleboarding) i pagaja to 20 zł na godzinę.
Można popróbować samemu czy pod okiem partnera (choć pani instruktor ostrzegła mnie, że jeśli mój chłopak będzie moim windsurfingowym nauczycielem, może to się źle odbić na naszym związku, ponoć są to dane potwierdzone. Uff, daliśmy radę tym razem ;)!) lub zdecydować się na lekcję ze specjalistą. Niechybnie zaliczy się masę donośnych i czasem nieco bolesnych upadków-chluśnięć do wody plus sporą liczbę skurczów w każdej części ciała. Mimo że jeszcze nie poczułam wiatru we włosach a raczej kurczowo trzymałam się deski (i pagaja w SUPie), to zaczynam wierzyć, że sporty te można polubić, ba, można zostać ich pasjonatem (choć nie wiem, jak ten poziom zaawansowania osiągnąć!).
Poznaniakom zatem nie zostaje wyłącznie Kiekrz, można podskoczyć nieco dalej.
Odległość Powidza od Poznania to ok. 90 km, więc całkiem zgrabnie w 1-1,5h można dotrzeć na miejsce. Powidz ma ok. 2000 mieszkańców i po miasteczku widać, że żyje turystyką, która rozbuchana chodzi półgoła po małym ryneczku (co w nadwodnych kurortach ponoć uchodzi…).
W miasteczku, a szczególnie wzdłuż brzegów jeziora, czuć atmosferę wakacyjnego luzu, na wodzie niesie się muzyka disco z lat osiemdziesiątych, a ku niebu unosi się charakterystyczny dymek z grilla czy ogniska. Ludzie rozmawiają i śmieją się do późnej nocy i czas wydaje się biegnąć nieco wolniej. Można pozwolić sobie na małą siestę po obiedzie i nie czuć wyrzutów sumienia, że marnuje się czas. Do tego moje nieudolne próby windsurfingu i SUPa zostają witane z uśmiechem i ciepłymi wskazówkami.
Czy to upalna pogoda ogrzewa ludzi wewnętrznie czy letni spokój ducha wzmaga życzliwość dla innych?
Nie jest ważna odpowiedź na to pytanie, a raczej doświadczenie takiego weekendowego pozytywnego niebytu.
Dla każdego.
Na chwilę czy dwie.