Zatem przy okazji odwiedzin u naszych krakowskich przyjaciół, wykorzystując przedpołudnia, kiedy oni pracowali, a my mogliśmy poleniuchować, postanowiliśmy poszerzyć swoje kulturalno-historyczne horyzonty. I wizyty w obu miejscach uważam za udane, aczkolwiek wrażenia wynieśliśmy zupełnie inne.
Fabryka Schindlera mieści się na ul. Lipowej 4. Dojechać tam można tramwajami na Zabłocie lub na Plac Bohaterów Getta. Muzeum otwarte jest codziennie, ale zależnie od pory roku mogą zmieniać się godziny otwarcia. Ostatnie wejście ma miejsce 90 minut przed zamknięciem, ale od razu uprzedzam, szkoda na tak krótko wchodzić do muzeum. Według Trip Advisora trzeba sobie zarezerwować 2-3 godziny na zwiedzanie, myśmy byli na miejscu 3,5 godziny i tylko dlatego, że przez ostatnie 30 minut pędziliśmy do wyjścia, bo byliśmy umówieni w innym miejscu Krakowa na spotkanie ze znajomymi. Na wszelki wypadek, jeśli chcecie poznać, co Fabryka ma Wam do zaoferowania, bez przesadnego i niesłychanie skrupulatnego oglądania wszystkiego, rezerwujcie 3-4 godziny.
Muzeum zostało zaprojektowane tak, by przeprowadzić nas przez karty historii Krakowa od czasów przedwojennych, szarego okresu wojny i okupacji, by skończyć na PRLu. Mnogość zdjęć, tekstów, filmów, eksponatów i bardzo ciekawych ekspozycji i aranżacji przestrzeni może przyprawić o zawrót głowy. Ale to przede wszystkim ciężki temat, strach, ubóstwo i groza wojny, które można nieomal poczuć, wstrząsają człowiekiem (choć i tam znajdą się turyści, którzy robiąc głupie miny i śmiejąc się, robią sobie zdjęcia ukryci za kratami cel przesłuchań). Mnie otworzyły się oczy na postać Oskara Schindlera (po powrocie do Poznania przypomniałam sobie również film Spielberga). Schindler był człowiekiem z krwi i kości, oportunistą, przedsiębiorcą, niezrównanym kombinatorem, a jednocześnie postacią złożoną, zdolną do niesamowitej szlachetności, do pomocy drugiemu w czasach, gdy nie było to takie oczywiste. W filmie wspomina się, że ten, kto ratuje życie jednego człowieka, ratuje cały świat i rzeczywiście ta myśl mocno zapada w głowie i w sercu (z podobą refleksją ogląda się Pianistę Polańskiego).
Krakowski MOCAK (Museum of Contemporary Art in Kraków) to już zupełnie inna estetyka i inne wrażenia. To jakby znaleźć się w irracjonalnej krainie czarów, która jest trochę straszna, trochę piękna, a przede wszystkim nie do końca zrozumiała. Są tam fotografie artystów krakowskich, nogi manekinów wykonujące dziwne ruchy, zdjęcia zmarłych osób ubranych w eleganckie ubrania, najwymyślniejsze rzeźby i instalacje, czasem ruchome, czasem wydające zaskakujące dźwięki, czasem bardzo interesujące i trafione, czasem zupełnie nieprzemawiające do odbiorcy (czyt.: do mnie). W muzeum miałam mętlik w głowie, bo obok form niezwykłych i zachwycających, widziałam rzeczy, które wydawały mi się wydumane, nieuzasadnione i nieprzedstawiające żadnej wartości.
Ale dla oryginalności przedstawionych zbiorów i bardzo ciekawej bryły samego budynku muzeum, myślę, że warto do niego zajrzeć. We wtorki wstęp wolny!
Czy ktoś z Was był w tych muzeach? Jakie wrażenia wynieśliście? Co najbardziej zapadło Wam w pamięć?
I na małą zadumę odrobina muzyki na zakończenie.
Źródło fotografii: www.mhk.pl