Nie wszyscy się znają, każdy ma inne wymagania, potrzeby, trudno dogadać się co do kierunku zwiedzania i planowanych czynności. Czy z takiego wyjazdu nie wyniknie więcej stresu i niezgodności niż przyjemności i wypoczynku?
Tak naprawdę, nigdy się tego nie wie.
A może nawet gorzej, bo na pewno tak będzie, nie obejdzie się bez małych lub większych zgrzytów i niezrozumienia.
Jeśli przygotujemy się na tę gorzko-słodką prawdę, możemy jeszcze dobrze się bawić.
Gdyby tak spotkać się z każdą osobą z osobna, to co innego. Można przegadać sprawę, pójść na kompromis, znaleźć wspólne zainteresowania, podjąć razem decyzję, itd. Ale w grupie czasem jest trudno, czasem jest frustracja i brak komunikacji.
A jednocześnie bywa, że te wspólne grupowe wyjazdy wnoszą więcej niż wypad we dwoje. Bo za wielogłosowością opinii, idzie lawina różnych pomysłów, ogrom wiedzy, smakowite różnorakie przekąski, więcej samochodów = większa mobilność, więcej chętnych do gry i niechętnych do zmywania naczyń, całkiem spora kolekcja butelek wina i masa głupich zabawnych żartów.
Przyznam też, że chyba z takiej wycieczki wracamy z nieco większym zmęczeniem...ale i zadowoleniem.
My ze znajomymi już od grudnia umawialiśmy się na narty biegowe w Jakuszycach, ja chciałam nauczyć się na nich jeździć a reszta ekipy miło spędzić czas uprawiając biały sport, ale nieco kapryśna mokra pogoda i kontuzje w grupie (no i trochę nasza słaba organizacja czasowa) ostudziły nasz zapał i skutecznie nam to uniemożliwiły.
Ale za to zwiedziliśmy 3 zamki, przecisnęliśmy się przez Mysią Dziurę w Skalnym Mieście i jak urzeczeni wpatrywaliśmy się w opactwo Cystersów w Krzeszowie.
Na naszą metę została wybrana Farma 69 oferująca do wyboru pokoje od 2 do 6-osobowych, kuchnię do wspólnego korzystania i pokój zabaw (gdzie gromadziliśmy się na Czarne Historie i Dixit) i kameralną saunę! W sam raz na zintegrowanie naszej pokaźnej 12-osobowej gromadki. Przy farmie zwiedzić można starodawną osadę i bliżej poznać panią owcę i pana konia, którzy w dość podejrzany sposób mierzą nieprzyjaznym wzrokiem gości. (Niektórym z nas udało się mimo wszystko zdobyć ich zaufanie!)
Co udało nam się zobaczyć/zrobić?
- odwiedzić ponownie Zamek Czocha i Zaporę na Kwisie na jeziorze Złotnickim. Zjedliśmy również obiadek w hotelu, w którym z moim chłopakiem zatrzymaliśmy się w październiku. Całkiem miły sentymentalny powrót;
- stanąć z otwartymi ustami przed opactwem Cystersów w Krzeszowie - co za monumentalna architektura w sercu dolnośląskiej wsi;
- przejść ścieżkami Ardszpaskiego Skalnego Miasta w Czechach i zachwycić się scenerią jak z baśni;
- zawitać do miasteczka Trutnov i w jednej gospodzie, pośród dymu papierosowego (to na minus), nasycić się pysznym gulaszem z knedlikiem z cudnie tanim czeskim piwem;
- wspiąć się na wieżę Zamku Chojnik i zachwycić się wiecznym i wietrznym widokiem;
- zajrzeć do Szklarskiej Poręby na kwaśnicę
- odkryć na nowo Świątynię Wang w Karpaczu
- zadumać się przewrotną historią Zamku w Książu.
I chociaż na narty nie dotarliśmy, to wrażeń zebraliśmy na tyle dużo, żeby nie bać się wspólnych grupowych wyjazdów w przyszłości. No przynajmniej, nie tak bardzo…;)
Fot. Bartek Wesołowski