I co jakiś czas przychodzi mi do głowy myśl - czy bycie sekretarką jest mało ambitne i powinnam nazywać siebie samą office managerem, żeby podnieść sobie prestiż?
Czasem spotykam się nawet z pytaniem, czy celowo zdecydowałam się na pracę na takim stanowisku (no cóż, tak celowo podpisałam umowę, nie inaczej…). Czy nie powinnam być tłumaczem, nauczycielem, pracować w marketingu czy w HRach (w żadnych kadrach, rzecz jasna), żebym ja sama (i otoczenie) pomyślała, że to jest praca na moją miarę? Czy zgubiłam gdzieś po drodze ambicję? Przecież w liceum i na studiach tak dobrze mi szło (no, powiedzmy :))!
A potem sobie myślę, że przecież to, co robię, staram się robić ambitnie, czyli, w moim mniemaniu, dobrze i najlepiej jak umiem, staram się załatwiać rzeczy od ręki, dopytywać i drążyć, gdy czegoś nie wiem, wyprzedzać i planować bez konieczności, że ktoś mi na coś zwróci uwagę. Staram się, żeby moim kolegom pracowało się łatwiej i biuro sprzyjało sympatycznej atmosferze pracy. Dbam o to, by nowe osoby rekrutujące się do naszej firmy, jak najlepiej wspominały rozmowę kwalifikacyjną, by były o wszystkim poinformowane, a warunki rozmowy były sprzyjające i miłe, żeby każdy kandydat czuł się komfortowo i był traktowany indywidualnie.
A że dbam też o to, by delegacje były sprawnie wypłacone, mleka do kawy nie brakowało, a apteczka była kompletna, to znaczy, że robię mało ważne rzeczy? Hm.
Rzecz w tym, że ja lubię pracę administracyjną w połączeniu z kontaktem z ludźmi (w bardzo podobnym charakterze pracowałam w Casa per la Pace w Mediolanie). Polegało to z grubsza na ogarnięciu papierów, budżetów projektowych, życiorysów kandydatów z interakcją z odwiedzającymi nas ludźmi czy organizacją eventów. (Trzeba było też myć podłogę w biurze, gdy przypadał mój dyżur, toaletę też się szorowało ;)). Tu, w Poznaniu, jest to nieco bardziej ustrukturalizowane, ale sprowadza się w sumie do tego samego i tu pracuję na cały etat, zamiast na pół ;).
I najlepsze jest to, że rano, gdy idę do biura, żołądek nie podchodzi mi do gardła (choć początki łatwe nie były), a w niedzielę nie płaczę w poduszkę, że muszę iść nazajutrz do pracy, czas biegnie mi w pracy szybko, a i nie brakuje powodów do śmiechu (no i czasem stresu - to chyba nieuniknione).
Czy ta praca to mój ostatni przystanek w karierze (przyznam, że nie lubię tego słowa)? Zapewne nie, ale z pewnością jest to miejsce, które daje mi nowe możliwości i które obecnie mi odpowiada. Na moim CV wesoło zawiśnie nowa pozycja sekretarsko-asystencka i będę ją pokazywać z satysfakcją.
Bo podobno ♪♪♪♪♪
To ja, to ja, to ja,
Przyłbica twoja i ostoja.
Ja jestem czujna, ja jestem zwarta,
Ja jestem szparka, ja sekretarka… ;)