Czasem dbam o umysł, a czasem o ciało.
A czasem o oba elementy jednocześnie.
Książka (a nawet książki) to przekąska dla myśli, i o nich właśnie będzie następny post, zabiorę Was wtedy do Bośni i Hercegowiny...
Dziś jednak pozostanę w Poznaniu i pokręcę się na Wildzie i na Jeżycach. A po co? Po to, żeby dać wycisk i wytchnienie ciału.
Najpierw pobłąkam się na wildeckim podwórku i zajrzę na Drogę Dębińską 10C do CITYZEN_ Klubu Sportowego, który powinien mnie zniechęcić: primo, bo jest klubem sportowym (i już), secondo, bo nosi nazwę CITYZEN zamiast zgrabniejszej CITIZEN (tak, wiem, to gra słów, ale mnie i tak razi…).
A tu niespodzianka! Miejsce mi się spodobało. Na razie wypróbowałam zajęcia jogi (w dwóch wersjach), piyo, na zdrowy kręgosłup i mental body…i mam apetyt na więcej. Oczywiście, nie zamieniam się w fitness-maszynę (mimo marzeń mojego chłopaka), ale zaczynam czerpać radość z rozciągania ciała i poczucia posportowego zmęczenia (jednak do wybuchu różowych endorfin ciągle mi sceptycznie daleko). Na plus przemawia fakt, że miewam przelotne myśli, kiedy traktuję te zajęcia jako relaks i nawet odrobinkę za nimi tęsknię, gdy siedzę w pracy i śledzę rzędy cyfr na ekranie komputera ( przyznam, marzę wtedy o żabim sprężynowaniu na wielkiej piłce gimnastycznej…)!
Co ciekawe, Klub oferuje też zajęcia-wariacje w każdą niedzielę o 11.15 inny instruktor prowadzi wybraną przez siebie formę sportową. Połowy nazw tych dyscyplin nie rozumiem, zatem nie do końca wiem, na co się piszę, ale pocieszam się myślą, że zawsze mogę fingować pośpiech i wyjść w połowie (co jeszcze mi się nie zdarzyło) lub wymigać się kontuzją stawów (co na szczęście nigdy mi się nie zdarzyło)!
A dlaczego zawiało mnie na Jeżyce? Z prostej przyczyny. Mój chłopak miał imieniny. A ja chciałam pójść do spa… Jedno plus drugie...i nie zajęło mi wiele czasu wymyślenie dla niego (dla nas) idealnego prezentu, czyli kuponu na SPA dla Dwojga w Neldorado na Jackowskiego. Chłopak zadowolony, ja podekscytowana…
…nieco mniej tylko, gdy zobaczyłam, że przed zabiegiem trzeba założyć niezwykle twarzowy czepek na włosy i sugerowane jednorazowe stringi (połączenie serwetki z PRL-owskiej stołówki ze swego rodzaju gumką).
Czepek założyłam.
W pakiecie zaserwowano nam relaksacyjny masaż twarzy i dekoltu, peeling i masaż całego ciała, nawilżenie stóp i kąpiel dłoni w parafinie, plus aromatyczną herbatkę. I gdy tak sączyliśmy gorący napój z rękami w parafinie->woreczku foliowym->rękawicy, mój partner dotarł do szczytu dobrego humoru zerkając jednocześnie na telewizor, gdzie transmitowano mecz Borussii Dortmund i Bayernu. No cóż, w końcu to był jego wieczór…
I gdy tak wracałam cała wyklepana, nakremowana, nawilżona, pachnąca i (wyjątkowo) z mało szortkimi dłońmi (zazwyczaj, co niewskazane podobno, stronię od kremów) zazdrościłam ludziom z fachem w ręku. Ludziom, którzy doraźnie i praktycznie wpływają na innych ludzi, serwując im chwile, które ci będę długo pamiętać. Zazdrościłam tego, że pomagają innym w ten, czy w inny sposób, czasem na wielką humanitarną skalę, czasem na godzinkę miłego zapomnienia.
I byłam bardzo wdzięczna, tak całościowo: w głowie, w sercu i na skórze, że mogę próbować nowych rzeczy i cieszyć się małymi, całkiem niespektakularnymi, ale cennymi doznaniami.