Kolacje dla znajomych (bez żadnego uroczystego powodu) przy lampce wina.
Ważne, by posiedzieć razem, przy miłej melodii i tworzących klimat świeczkach, przy dobrym jedzeniu i winie i swobodnie dać popłynąć słowom. Aż ciepło się robi na sercu. Wspólne kolacje przełamują lody i ocieplają relacje. Siedzenie przy jednym stole nie jest ani trochę przereklamowane, naprawdę relaksuje i jednoczy.
Obowiązkowo na stanie spiżarki mam: oliwę z oliwek, passatę pomidorową (choć smakuje nieco inaczej niż ta włoska albo przynajmniej mam takie wrażenie), makaron, czosnek i cebulę (podsmażana cebulka z odrobiną czosnku to podstawa!). Gdy nie wiadomo, co zrobić na obiad/kolację, te składniki pomagają mi przetrwać.
Do makaronu (koniecznie!) dokładam pajdę chleba/bagietki na ‘wyczyszczenie’ talerza po posiłku. Przy sztućcach kładę kawałek papierowego ręcznika kuchennego jako serwetkę. Jest smacznie, wydajnie i przyjemnie!
Segregacja śmieci i recykling folii aluminiowej.
W Polsce segregacja śmieci to nie nowość, więc z przyjemnością (o ile można tu o przyjemności jako takiej mówić) dzielę śmieci na plastik, aluminium, papier, szkło… i resztę. Brakuje mi tylko możliwości osobnego wyrzucania ‘umido’, czyli odpadów organicznych, ale być może zależy to od miasta, dzielnicy, w której się mieszka. (Ale kto wymyślił pojemniki na szkło i plastik z małym okrągłym otworem? Zawsze sprowadza się to u mnie do odsupłania worka ze śmieciami i pojedyńczego wrzucania każdej butelki czy zużytego opakowania oddzielnie!) No i oczywiście folia aluminiowa, we Włoszech moja szefowa wbiła mi do głowy, że folię trzeba używać kilkakrotnie (w miarę możliwości dbając o środowisko), tak że mocno uważam, zanim zdecyduję się, że kawałek folii już naprawdę na nic więcej się nie nadaje!
Włoska muzyka, książka i film towarzyszą mi może nie codziennie, ale z pewnością często. Przywodzą na myśl rozmowy, momenty, lekcje włoskiego, podróże... i pozwalają na chwilę zanurzyć się we włoskiej (czasem gorzkiej, czasem słodkiej, ale zawsze urzekającej) rzeczywistości.
I wreszcie naleciałości językowe (a może wynika to z mojego lingwistycznego lenistwa?). Do dziś nie mogę oduczyć się mówienia ‘Mam ból głowy’ czy ‘Mam ból brzucha’, co jest dość pokraczną kalką z języka włoskiego, a mnie (niestety) przychodzi naturalnie tak właśnie mówić. Mój chłopak konsekwentnie mi to wypomina i nawraca na polskie ‘Boli mnie głowa, Misia!’ ;).
Włochy to całkiem miła choć nieuleczalna choroba przewlekła ;). Zostaje w organizmie na zawsze.