Jaki jest sens w spotykaniu się po latach ze znajomymi z liceum?
Czy będziemy patrzeć na siebie doszukując się pierwszych zmarszczek i siwych włosów?
Czy wrócą klasowe animozje i Jaś nie usiądzie obok Małgosi, a Krzyś będzie po cichu obmawiał za plecami Maćka? Czy urządzimy pokaz urody, ambicji i sukcesów życiowych, żeby udowodnić, komu się udało w życiu, a komu nie?
Takie i wiele innych pytań kłębiło mi się po głowie przez ostatnie kilka miesięcy, odkąd z kolegami z klasy licealnej zaczęliśmy planować spotkanie.
Jak się doliczyliśmy, to już 18 lat odkąd się poznaliśmy, a 14 od czasu, gdy po maturze nasze drogi się rozeszły.
Z niektórymi osobami mamy stały kontakt, z koleżeństwa wyrosły przyjaźnie, o innych słuch zaginął lub czasem z rzadka coś się o nich usłyszy.
Tak czy owak, termin spotkania nadszedł szybciej, niż byśmy się tego spodziewali i w chodzieskiej knajpce udało zgromadzić się nam połowę naszej klasy.
Od pierwszej chwili towarzyszył nam pisk radości, stare ksywki wróciły do łask, nie było taryfy ulgowej. Nastoletni trzydziestolatkowie spotkali się przy wspólnym stole, z bagażem dorosłych doświadczeń, a wydawało się, że z klas liceum przy ul. Żeromskiego wychodziliśmy dopiero co wczoraj.
Czy coś się zmieniło?
I tak, i nie.
Jesteśmy takimi samymi osobami, o dość osobliwym poczuciu humoru, chętnymi do wspólnych tańców i śmiechu.
Na spotkaniu z ust nie schodziły nam anegdoty licealne i każdemu niemiłosiernie zostały przypomniane wszystkie wpadki okresu nastoletniego. Wspominaliśmy skrywane licealne sentymenty, nauczycieli, mrożące krew w żyłach momenty na lekcjach polskiego i chemii, a jednocześnie ogromnie zatęskniliśmy za czasem szkoły średniej. Za naszymi wspólnymi wycieczkami, dyskotekami, wypadami nad jezioro, za spędzaniem przerw na głupich żartach, wzdychaniem do starszych kolegów (no dobra, za tym to mi się zatęskniło :D) i poczuciem, że świat stoi przed nami otworem i nie musimy tak do końca za nic brać odpowiedzialności. Piękny czas, kiedy dorosłość kusi, ale jest na tyle daleko, że wydaje się kolorowym marzeniem do spełnienia i z tej odległości wydaje się bezpieczna.
Oczywiście, zmieniło się to, że większość naszej klasy powołała już do życia nowe pokolenie. Wszyscy wybudowali domy, kupili mieszkania, osiedlili się. Część osób rozsypała się po kraju, ktoś mieszka za granicą. Ludzie spędzają czas w pracy, w biegu między przedszkolem a szkołą lub szykują się do nowych życiowych ról.
Można rzec, że każdy lekko, całkiem zdrowo, zazdrości innym, tego czego sam nie ma, a jednocześnie cieszy się ze swojego życia, ze swoich bliskich, z tego, co ma.
Po spotkaniu trudno było rozejść się w swoje strony. Przecież dopiero co razem się bawiliśmy, przenieśliśmy się w czasie o te paręnaście lat, a tu już czas wrócić do swojego życia?
Tym razem rodzice nie czekali w domach, by sprawdzić, czy z imprezy wróciliśmy cali i zdrowi, za to większość osób pędziło do swoich pociech z pozytywną myślą z tyłu głowy, że przecież wcale nie trzeba wyrastać z bycia nastoletnim szaleńcem i może jeszcze nie raz uda się to szaleństwo wspólnie powołać do życia!
Fot. Bartek Wesołowski